sobota, 1 sierpnia 2009

Rwanda Nightlife

Kigali / Rwanda

W Kigali można znaleźć co noc dobre miejsce do zabawy. W sobotę po przyjeździe do Rwandy odwiedzamy wszystkie miejsca, które są otwarte. Wieczór rozpoczynamy jednak jak zwykle od butelki podrabianej whiskey lub waragi - wódki zrobionej z jadalnego manioku (cassava) lub trzciny cukrowej.

Najbardziej zadziwia nas impreza w supermarkecie Nakumatt. Jest to bardzo ekonomiczna forma imprezowania, której jeszcze wcześniej nigdzie nie spotkaliśmy. W nocy supermarket jest ponownie otwierany, w holu zaczyna grać DJ, a pomiędzy stolikami tworzy się dancefloor. Alkohol nabywa się oczywiście w samym markecie po nie-klubowych cenach.









Oprócz party w hipermarkecie Nakumatt znajdujemy w Kigali jeszcze inne ciekawe lokale: Planet, New Cadillac oraz Big Club. Polecamy wszystkie:)

Po powrocie rano do hotelu okazuje się jednak, że ktoś włamał nam się do pokoju. Gdyby nie Paweł, na pewno machnąłbym ręką na stracony aparat, GPS i $$$. Jednak ostatecznie decydujemy się na pojechanie na główny posterunek Gitega Police Station. Nie znamy francuskiego, ale policjanci mobilizują wszystkie siły, żeby się z nami porozumieć i spisać zeznanie. Jedziemy z nimi także starym pick-upem obejrzeć miejsce przestępstwa, czyli bałagan w naszym pokoju:) W drodze powrotnej na posterunek, policja aresztuje jeszcze złodziei komórek, których, zakutych w kajdanki sadza obok Pawła:)




Tego samego dnia policja postanawia, że właściciele hostelu powinni mi oddać 2000$ i następnego dnia na posterunku ku naszego ogromnemu zaskoczeniu dostaję tę kasę:)!

Rwanda jednak okazuje się bardzo porządnym krajem, w przeciwieństwie do swoich bardzo skorumpowanych sąsiadów. Policja jest tu nieprzekupna i działa sprawnie, brak jest zbędnej biurokracji i podniesione jest bezpieczeństwo na drogach - na motorze można tu jeździć tylko w kasku i tylko w 2 osoby:). Rwanda wykonała więc bardzo duża pracę u podstaw, by stworzyć warunki do lepszego życia w tym kraju. Tak trzymać!

Rwanda: rebranding

Kigali / Rwanda

Jadąc do Rwandy nie mieliśmy jakiegoś jasnego obrazu obecnej sytuacji w tym kraju. Wszelkie źródła oraz nasi znajomi posługują się jednym tylko uproszczeniem: Rwanda = miejsce, w którym masakrują się ludzie. Znałem całą historię tego kraju aż do roku 1994, w którym dokonano największej rzezi. Pamiętałem zdjęcie James Nachtweya z tamtego czasu, które znalazło się na World Press Photo przedstawiające posiekanego maczetą lecz żywego człowieka.

[Fot: James Nachtwey / Survivor of Hutu death camp]

Przerażająca jest historia Rwandy, lecz niemniej straszne wydawało nam się egzystować w kraju, który nie ma dobrego wizerunku. Życie w miejscach ludobójstw takich jak Srebrenica, Oświęcim, Kambodża czy Bośnia dla mieszkańców toczy się dziś normalnym rytmem, lecz dla ludzi z innych regionów świata nazwy te nadal budzą budzą mimowolnie jednoznaczne skojarzenia.

Pomimo, że pamięć o przeszłości jest ogromnie ważna, istotne jest także budowanie nowego wizerunku kraju. Niekoniecznie trzeba być aż tak radykalnym, by wynająć nowojorską agencję PR i posunąć się jak junta wojskowa w 1989 roku do totalnego rebrandingu i zmiany nazwy kraju (z Birmy na Myanmar).

Nowe brand identity Rwanda powinna budować na wartości zaufania (niegdyś policja zwróciła się przeciwko ludowi zamiast go bronić), tolerancji (nienawiść pomiędzy Hutu i Tutsi podsycona kiedyś przez europejskich kolonizatorów) i optymizmu (patrzenie w przyszłość zamiast widma przeszłości).

Rwanda jest pięknym Krajem Tysiąca Wzgórz (Pays des Mille Collines), położonym w samym sercu Afryki, w którym młodzi ludzie (średnia wieku 18,7 lat) chcą się do siebie uśmiechać i nauczyć żyć obok siebie (gęstość zaludnienia aż 387 osób/km2) oraz przestać wciąż wspominać...